Nie będę zakładać aparatu ortodontycznego, bo to za długo trwa, a moje zęby nie są przecież tak bardzo krzywe… Znacie to? A może to właśnie jest Wasza główna wymówka przed tym, aby udać się na konsultację do ortodonty? Jeśli nasłuchaliście się już dużo historii o leczeniu ortodontycznym, które trwa 3 lata i więcej, to przeczytajcie historię Kasi i przekonajcie się, że ustawianie zgryzu i zębów czasami trwa znacznie krócej. Oczywiście na czas leczenia ortodontycznego składa się kilka czynników, ale tym (dwuczęściowym) artykułem chcemy pokazać Wam, że zasłyszane opinie na temat czasu noszenia aparatu nie powinny zniechęcać Was do wizyty u ortodonty. Kasia niedawno zdjęła aparat, a od momentu pierwszej wizyty u ortodonty do pożegnania się z drutami minął raptem 1 rok. W międzyczasie Kasia pożegnała się z dwiema ósemkami. Jak było? Przeczytajcie sami 😊.
Chyba najtrudniej jest zacząć. Tak mogłabym podsumować historię moją i mojego aparatu ortodontycznego i tak też teraz się czuję – nie wiem o czym powiedzieć najpierw, więc zacznę od wspomnień.
Moje zęby nigdy nie stanowiły dla mnie kompleksu. Po prostu były i już. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak wyglądają. Oczywiście chodziłam do dentysty na kontrolne wizyty i higienizację, ale na tym ten temat się kończył. Skoro zęby były względnie zdrowe to nic więcej mnie nie obchodziło. Do czasu.
Kto chce, znajdzie sposób…
Teraz, kiedy patrzę na swoje zdjęcia z czasów przed aparatem ortodontycznym, trudno uwierzyć mi, że nie widziałam problemu. Zresztą na swoją obronę powiem, że nie wydaje mi się, żeby moje zęby były AŻ TAK krzywe od zawsze – swój udział w ostatecznej katastrofie musiały mieć ósemki. Zaczęły one dawać o sobie znać (m.in. okresowymi bólami głowy) kiedy miałam chyba 20 lat. Parę lat później poznałam swojego chłopaka, który po prostu zapytał mnie czy nigdy nie myślałam o założeniu aparatu. Doskonale pamiętam, co sobie wtedy myślałam:
1. Aparat kosztuje fortunę, nie stać mnie na to.
2. Aparat wygląda wstrętnie.
3. Będę musiała to nosić z 5 lat, bo przecież nie znam się na leczeniu ortodontycznym, więc moja naiwność na pewno zostanie wykorzystana i ktoś będzie chciał na tym zbić fortunę.
4. Jestem już za stara na aparat (miałam chyba 24 lata).
5. Przecież nie jest tak źle!
Nic z tego nie okazało się prawdą.
Choć nadal nie dopuszczałam do siebie myśli o ewentualnym zadrutowaniu, to jednak ziarno niepewności zostało już zasiane. Wstrętne ósemki stłoczyły pozostałe zęby i nic nie wskazywało na to że sytuacja ulegnie samoistnej poprawie. W dodatku wcześniej ósemki tkwiły w dziąsłach, z czasem jednak wydostały się na zewnątrz. Oznaczało to, że prędzej czy później zaczną się psuć – były tak ułożone, że nie było możliwości sięgnąć do nich i dokładnie wyczyścić. Zapadła więc decyzja, że będzie trzeba je usunąć i chyba to był moment, kiedy zaczęłam dopuszczać do siebie myśl o aparacie. Bo skoro już i tak muszę zająć się zębami to czemu nie zrobić tego porządnie? To był 2014 rok. Wyglądałam wtedy mniej więcej tak:
Na wizytę u chirurga szczękowego, refundowaną z NFZ czekałam 5 miesięcy. Potem tylko 4 godziny w poczekalni i nareszcie pani doktor mnie przyjęła. Oczywiście wcześniej musiałam zrobić zdjęcie pantomograficzne, które podczas wizyty zostało dokładnie obejrzane. Wcześniejsza diagnoza została potwierdzona – wszystkie cztery ósemki kwalifikowały się do usunięcia. W pierwszej kolejności miałam pożegnać się z tymi po prawej stronie. Ze względu na ich położenie i ułożenie zostałam zakwalifikowana na usunięcie ich w szpitalu, w lipcu, czyli 4 miesiące później. Dwie lewe miały zostać usunięte w poradni, w październiku. Niestety, czterech naraz nie można było wyrwać, bo nie miałabym jak jeść. Szkoda, szkoda ☹️.
Jeśli obawiacie się wizyty w szpitalu i usuwania ósemek pod narkozą, to chciałabym w tym miejscu zaznaczyć, że że dzień operacji był fantastyczny i nie twierdzę tak z przekąsem. Na zabieg zostałam przyjęta rano, z kompletem badań, który zrobiłam już wcześniej. Chirurg zlecił mi wykonanie standardowych badań, które wykonuje się przed zabiegami tzw. małej chirurgii – morfologię, czas krzepnięcia, grupę krwi. Szpital był nowy, dostałam łóżko w pięknej sali, gdzie mogłam sobie odpocząć i pobawić się telefonem (wifi było w całym szpitalu). Około 11 zabrali mnie na salę operacyjną, uśpili i… oczywiście nic nie pamiętam, obudziłam się chwilę później. Nic mnie nie bolało, nie czułam żadnego dyskomfortu, że ktoś mi grzebie głęboko w buzi, a przecież jeden z zębów, który mi wyrywali, był bardzo, bardzo głęboko w żuchwie. Po południu przyszła pani doktor, która mnie operowała, zapytała jak się czuję, powiedziała co mam teraz robić (czyli jakie leki przeciwbólowe przyjmować i jak dbać o higienę szwów) i około godziny 20 byłam wolna, mogłam iść do domu. Tak było w moim przypadku, choć oczywiście może być tak, że ktoś będzie źle znosił znieczulenie i zabieg, w związku z czym nie zostanie wypuszczony tak szybko. Z tego co wiem jednak, zdecydowana większość przypadków szpitalnej ekstrakcji ósemek to tzw. zabiegi jednego dnia. A cóż to jest jeden dzień w szpitalu? Nic, chociaż nie oznacza to wcale, że od razu wróciłam do pełni formy. Jeszcze tego samego dnia zaczęła narastać mi opuchlizna, która utrzymywała się około 7 dni. Jeśli po takim zabiegu nie otrzymacie zwolnienia od lekarza, radzę wziąć parę dni wolnego. Ogólnie sama opuchlizna nie przeszkadza w funkcjonowaniu, ale wygląda jak wygląda.
– Zdjęcie dzień po operacji. Zrobiłam to zdjęcie, żeby rozśmieszyć smutną koleżankę, jednak mnie samej nie było do śmiechu przez 2 tygodnie.
Poza tym polecam nie rozstawać się ze środkami przeciwbólowymi Nie jestem lekomanką, ibuprom biorę raz na rok, ale wtedy… nie życzę nikomu wrażeń z momentu, w którym zaczyna puszczać znieczulenie. Temu bólowi da się jednak zapobiec lub znacząco go ograniczyć biorąc leki regularnie przez parę pierwszych dni. To chyba najlepsza opcja. Mi wystarczył zwykły ibuprom, nie musiałam sięgać po silny ketonal.
…a kto nie chce znajdzie powód.
Lato minęło i wraz z nadejściem jesieni zaczął zbliżać się termin wyrwania pozostałych dwóch ósemek, które ze względu na swoje położenie nie kwalifikowały się do wyrwania w szpitalu, w znieczuleniu ogólnym, tylko w poradni – NA ŻYWCA. No dobra, wiadomo że miałam dostać jakieś znieczulenie, ale nie zmienia to faktu, że miałam być przytomna i świadoma tego co się dzieje. Przerażało mnie to. Przerażało mnie do tego stopnia, że parę dni przed planowanym terminem (na który przypominam – czekałam niemal rok) poprostu zrezygnowałam. Miałam jakiś wyjazd ze znajomymi, bałam się że będe opuchnięta i stwierdziłam, że zrobię to kiedy indziej (nie doprecyzowałam oczywiście kiedy). To była jesień 2015 roku i zęby jak były krzywe, tak miały takie jeszcze pozostać.
Show me the money
W roku 2016 skończyłam studia i przeprowadziłam się do Krakowa. Przeprowadzka (a tym samym perspektywa dłuższego pobytu w jednym miejscu) oraz to, że zaczęłam mieć stałe dochody wreszcie zmotywowały mnie do wizyty u poleconego ortodonty. Obiecalam sobie, że zaraz po wakacjach zajmę się na poważnie sprawą aparatu i tym razem słowa dotrzymam. 13 października udałam się na wizytę, na której pani doktor obejrzała moje zęby i powiedziała że tak, jak najbardziej kwalifikuje się do leczenia i że jestem świetną kandydatką do efektu „wow”! Pięknie brzmi, prawda? Spokojnie, przecież nie mogło być aż tak łatwo łatwo i przyjemnie – najpierw trzeba było wyleczyć wszystkie ubytki, wyczyścić zęby z kamienia i – to dopiero zaskoczenie – wyrwać ósemki po lewej stronie. Zmotywowana zabrałam się do działania. Niekiedy w gabinecie pojawialam się co drugi dzień! Poświęciłam na to mnóstwo czasu, energii i… pieniędzy oczywiście. Mimo że zaczęłam zarabiać, w krótkim czasie wydałam większą część moich oszczędności, a i tak musiałam prosić o pomoc finansową moich rodziców. Samo przygotowanie do założenia aparatu (wyciski, plomby, dwie ekstrakcje oraz higienizacja) kosztowało mnie dokładnie 1395 zł. Wiem, bo od samego początku tej „przygody” zapisywałam sobie, kiedy byłam na wizycie, co było robione i ile wizyta mnie kosztowała, żeby mieć chociaż złudne poczucie kontroli nad biegiem wydarzeń.
Najzabawniejsze z tego wszystkiego jest to, że dwie pozostałe ósemki okazały się być bardzo prostym przypadkiem do usunięcia, w związku z czym wizyta trwała może z 10 minut, a po ekstrakcji nie pojawiła się nawet minimalna opuchlizna. Jak się cieszę 😛
21 października oficjalnie zostałam zadrutowana. Co tu dużo mówić – był to czarny dzień w moim życiu. Po pierwsze, kiedy w lusterku zobaczyłam aparat, WRESZCIE dotarło do mnie, że mój chłopak mnie nie przesadzał i zęby faktycznie były krzywe. Drut był cały powyginany: góra-dół-góra-dół!
Nie powiem, żebym liczyła wtedy na ekspresowe miesięczne leczenie ale… no trochę jednak liczyłam że okażę się cudownym pacjentem (Pani Katarzyno to niesamowite te zęby prostują się jak szalone! To cud! Zdejmujemy, ale już!). Co gorsza, już po godzinie wszystko w ustach zaczęło mnie boleć. Nie jakoś dramatycznie, ale jednak. No i pojawił się problem – co jeść? Co jeść, żeby przeżyć i – co ważniejsze – nie uszkodzić tego wstrętnego ustrojstwa, które kosztowało w dodatku małą fortunę?
Z tym dniem wiąże się jeszcze jedna historia. Bardzo lubię biegać i akurat na dzień po założeniu aparatu miałam zaplanowany od dawna bardzo wymagający górski bieg, w dodatku na dystansie, którego nigdy wcześniej nie biegłam – 70 km. Postanowiłam jednak pojechać na zawody ale niestety nie udało mi się ukończyć biegu. Jednym z powodów był właśnie aparat. Co mają druty do biegania? Złe samopoczucie i fakt, że trochę ograniczyłam posiłki, przyczyniły się do tego że czułam się słabo i musiałam zejść z trasy. Nie polecam podejmowania wysiłku kilka dni po założeniu aparatu. Nie popełniajcie mojego błędu. I nie chodzi tu o to, że 70 km nie, ale np. 40 km już tak. Na początkowym etapie przygody z aparatem polecam odpuścić sobie wszystko, co wiąże się z wysiłkiem.
Druga część artykułu wkrótce na Zadrutowanych, zaglądajcie regularnie 👍!
A Wy jak długo będziecie nosić lub nosiliście swoje aparaty?
Jeśli znajomi planują wyprostować swoje zęby, podajcie im nasz adres 😉💕!
Jeśli jeszcze tego nie zrobiła(e)ś, dołącz do nas na Instagram 🏖 oraz Facebook 👍.